+9
katewisienka 24 stycznia 2017 21:32
Nie powinnam pić. Choć z drugiej strony nie można wszystkiego zrzucać na butelkę wina. To przypadek, że akurat przy drugim kieliszku wpadły nam w oko Wizz'we loty do Bolonii. Stówka w dwie strony. No i masz. Zabukowaliśmy nim przypomniałam sobie, że "robimy roczną sjestę od Italii". Czyli najbliższą Margheritę zjemy za 2 tygodnie.



Tylko gdzie? Bolonię znaliśmy. Kusiła Wenecja w zimowym anturażu, ale od dawna łypałam okiem w drugą stronę, w kierunku Ligurii. Studziły jednak wizje przeludnionych miasteczek i apele mieszkańców, by dać im złapać oddech. Dawałam. Ale nasze okno pogodowe właśnie się otwierało. Turyści grzali się w domach, a nasza szansa na liguryjską pizzę rosła.



13 - go stycznia wylądowaliśmy w Bolonii i od razu pognaliśmy do Montecatini Terme. W uśpionym uzdrowisku, słynącym z termalnych wód i dobrych knajp czekał nas nocleg, ale wcześniej spacer i pizza obalająca mit, że na północ od Rzymu nie można zjeść dobrej pizzy. W Pizzerii Donchisciotte Montecatini można. Re-we-la-cyj-ną!



Słoneczny, choć rześki poranek zdopingował nas do wczesnego startu. W planach był krótki przystanek w Lucca, a potem długi dzień w Cinque Terre. Na nieszczęście w Lucca trafiliśmy na targ staroci. A ja lubię starocie. Kramy i stoiska zapełniały uliczki i piazze od katedry po mury miejskie. I czego tam nie było. Afrykańskie maski, porcelanowe psy, obrazy, meble, biżuteria. Pierdolnik na maksa, ale jakże klimatyczny! Normalnie wołami by mnie stamtąd wyciągano.



Ale teraz nakręcona byłam jak bąk i sama deptałam chłopakom po piętach. Po krótkim spacerze pognaliśmy do La Spezia. Kupiliśmy bilety (Cinque Terra Card-13 euro) i zdyszani wpadliśmy na peron. Pociąg do najstarszego z moich włoskich marzeń już stał.



Zacierałam ręce z radości, choć ciekawiło mnie jak wypadnie zderzenie fantazji o Cinque Terre z rzeczywistością. Bo od narodzin marzenia do jego spełnienia dzieliły mnie setki mezzosopranowych okrzyków. Widziałam już przecież tyle włoskich cudności...



Po 20 minutach wjechaliśmy na teren parku Cinque Terre. Olaliśmy Riomaggiore i Manarolę- dwa z pięciu bajkowych miasteczek. Nie wiem wg jakiego klucza dokonaliśmy wyboru, ale wysiedliśmy w Corniglii, położonej nie nad samym morzem, tylko na klifie. Ścieżka prowadzi wśród tarasowo położonych winnic, jest zadyszka i pierwszy pot., ale widoki i wino wynagradzają trud. A Corniglia jest urocza!



Do Vernazzy postanowiliśmy pójść z buta. Szlak ma 4 km, luz. Zaopatrzeni w wodę ruszyliśmy w drogę. Widoczki, słonko, błękity, ogólne - baja. Ale rano był przymrozek. Na grzbietach targaliśmy kurtki, na nogach śniegowce. Teraz było południe, temperatura zrobiła się wiosenna, a szlak prowadził w górę. Jęzory wisiały nam do kolan nim doczłapaliśmy do Vernazzy. Ale widok wbijał w podeszwy.





Trzeba było tylko ostygnąć. Zamówiliśmy lody, posiedzieliśmy w porcie, pogapiliśmy się na dzieciaki biegające pod kościołem. I już mieliśmy spadać, kiedy na podkładce pod szklanki zobaczyłam inną Vernazzę. Znaczy się tą samą, ale widok z drugiego wzgórza odsłonił jej nowe oblicze. Równie atrakcyjne.



Na deser zostawiliśmy sobie Manarolę. Wsiedliśmy w pociąg i po 3 minutach byliśmy na miejscu. Zawsze wierzyłam w teleportację. Pokręciliśmy się po uliczkach, ale obok było wzgórze. Łypnęłam okiem w jego stronę, bo wiadomo że z góry widać więcej. Chłopcy nie byli zainteresowani, więc wylazłam sama. I załapałam się na sea view, i siostrzyczki, i zachód słońca. Dzień nie mógł zakończyć się lepiej. Albo mógł. Z winem w rybnej tawernie...





Kolejny spędziliśmy w La Spezia, a po południu dotarliśmy do Bolonii. Pokazaliśmy Młodemu bolońskie must see, ale nie Bolonia była celem dnia. Wyczytałam, że kawałek na południe leżą dwie ślicznoty: Dozza z muralami i średniowieczna Brisighella.





Tyle, że tu zastała nas zima. Zwiedzanie z czerwonymi nosami i marznącymi palcami nie jest fajne. Miasteczka są ładne i latem pewnie żyją. Ale w styczniu zapadają w zimowy sen. Ludzie zamykają się w gawrach. Zatrzaskują bramy. Zabijają okna. Wygaszają firmy. Śnieg zasypuje ulice. Gdyby nie pewna knajpa z pysznymi makaronami, też padlibyśmy ofiarą hibernacji.



W każdym razie słoneczna Liguria została lata świetlne stąd. Nasz wiosenny promyczek zimowego wyjazdu. Może nie tak wyjątkowy jak sobie wyobrażałam, ale zdecydowanie wart biletu za stówę. A fantazje? Cóż, te spełnione są fajne, ale mam już nowe. A Italii obiecuję zasłużoną sjestę.


Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

izabela75 30 stycznia 2017 13:28 Odpowiedz
Zazdroszcze pięknej pogody, my zwiedzaliśmy Cinque Terre w kwietniu w deszczu :-(
katja 31 stycznia 2017 13:51 Odpowiedz
Chyba jednak zazdroszczę Wam zwiedzania o tej porze. Ja swoją wycieczkę w tamte strony zrobiłam dwa lata temu na przełomie maja i czerwca. Już wtedy było sporo turystów. A Wy jednak mieliście sporą przestrzeń, którą ja bardzo lubię. Odwiedziłam wszystkie z pięciu- ale to o "szóstej" chciałabym Ci powiedzieć- jeśli jeszcze kiedyś zaglądniecie w tamte strony- to zobaczcie Tellaro. Praktycznie zero turystów. Miejsce świetne. Po drodze do, polecam zatrzymać się w Lerici. Dostać się tam łatwo można z La Spezia autobusem miejskim. A jeśli chodzi o La Spezia- to koniecznie po zmroku warto przespacerować się w porcie i zjeść Panigaczi- nie wiem jak to się pisze - ale tak się wymawia. To danie regionalne ale tak stare, że niewielu pamięta jak to zrobić. Znajdziecie je w małej lokalnej knajpie blisko portu. P.S. Świetnie napisane. Pozdrawiam i życzę Ligurii (koniecznie zaglądnij do Dolceacqua - romantycznie, szczególnie nocą - tak, że przewrócić z wrażenia się można;)
katewisienka 1 lutego 2017 10:41 Odpowiedz
że też Katja nie trafiłaś mi się przed wyjazdem...