+1
Tom Stedd 13 lipca 2018 21:32
Wcześniejsze blogi o pobycie w Kijowie i Czarnobylu:

Kijów i free tours
http://tom-stedd.fly4free.pl/blog/3168/kijow-i-free-tours/

Kijów – podejście drugie, nie ostatnie
http://tom-stedd.fly4free.pl/blog/3336/kijow-podejscie-drugie-nie-ostatnie/

Czarnobyl – Prypeć
http://tom-stedd.fly4free.pl/blog/3167/czarnobyl-prypec/

Kijów – podejście trzecie, nie ostatnie
https://tom-stedd.fly4free.pl/blog/3412/kijow-podejscie-trzecie-nie-ostatnie/

Kijów – podejście czwarte, nie ostatnie, z wycieczką do Meżyhyria (Międzygórza)
https://tom-stedd.fly4free.pl/blog/3607/kijow-podejscie-czwarte-nie-ostatnie-z-wycieczka-do-mezyhyria-miedzygorza/

Jako że nie samym Kijowem człowiek żyje, więc ponad tygodniowy pobyt na Ukrainie podzieliliśmy pomiędzy stolicę i wybrzeże Morza Czarnego. Miło było pospacerować po dobrze już znanych miejscach w Kijowie, ale równie ciekawe było odwiedzenie nowych miast.

W Kijowie odkryliśmy atrakcję typową dla dzieci, a mianowicie ZOO Park niedaleko stacji metra Wystawkowyj Centr. Położone jest ono w dużym parku i można w nim zobaczyć kilkadziesiąt różnych zwierząt. Wszystkie można karmić (jedzenie to ich główne zajęcie), a z niektórymi mieć bliski kontakt. Wstęp oczywiście płatny.









W parku można jeszcze skorzystać z atrakcji placu zabaw (wstęp płatny), na którym bardzo fajnym pomysłem była taka oto pomysłowa ławko-huśtawka.



W Kijowie poszliśmy na free tour prowadzony przez ciekawego człowieka – pół Ukraińca, pół Amerykanina. Co prawda, gdy jest się nieco bardziej dociekliwym w pytaniach, to przewodnik nie za dużo wie, ale z czystym sumieniem można polecić jego towarzystwo. Zainteresowani znajdą informacje na temat wycieczek na stronie internetowej boldexplorers.com.













Amatorzy mocniejszych doznań mogą spróbować skoczyć z mostu na bungee (wysokość 23 metry, koszt w przeliczeniu ok. 30 zł). Stanowisko do skoków usytuowane jest na moście Parkowyj (wyłączony z ruchu samochodowego, prowadzi na plaże na jednej z wysp).



Co do samego Kijowa, to niewiele zmieniło się w kwestii porad praktycznych. Minusem było to, że z powodu niekorzystnego kursu złoty/hrywna było drożej, niż zwykle. Trzeba pamiętać, że sporo artykułów jest na Ukrainie droższych, niż w Polsce (np. mięso, wędliny). Taniej można kupić owoce i warzywa u wszechobecnych „babuszek” stojących nawet z trzema-czterema główkami czosnku. Handel uliczny w Kijowie jest wszędzie, a najwięcej sprzedawców jest w okolicach wszystkich stacji metra. Nie ma kas fiskalnych, nie ma „sanepidu”, czy dziwnych wymagań sanitarnych. To według mnie jest piękne. Chcesz – kupujesz, nie chcesz – idziesz do sklepu. W Polsce za leżące na słońcu kiełbasy, sery, czy ryby byłyby mandaty, a w Kijowie regulują to klienci swoimi zakupami.

Należy pamiętać, że jedzenie na Ukrainie jest często tłuste i słone. Jako ciekawostkę opiszę historię zakupu kiełbasy na hali targowej przy stacji Lisowa. Pani pyta się mnie, czy wolę wędlinę tłustą, czy podsuszaną. Stwierdziłem, że podsuszaną. W hotelu okazało się, że wersja light kiełbasy wygląda tak:



A’propos hotelu: niezmiennie polecam Tourist Hotel leżący tuż przy stacji metra Lewobiereżna. Standard trzygwiazdkowy, cena pokoju ekonomicznego lub standardowego nie powinna przekroczyć 100 zł za pokój z łazienką. A możliwość podziwiania panoramy miasta z dużej wysokości jest kusząca… Mała podpowiedź – proście na recepcji o pokoje na 24 piętrze, które są odnowione.







Drugim miastem, które odwiedziliśmy, była Odessa. Loty są nie z Żulian, tylko z Boryspola, do którego dostaliśmy się Uberem (możliwość płatności gotówką lub kartą, koszt przejazdu ok. 38 zł). Alternatywą jest podróż autobusami SkyBus spod dworca głównego lub z okolic stacji metra Charkowska (ceny odpowiednio ok. 15 zł i ok. 10 zł). Autobusy jeżdżą bardzo często. Dla super oszczędnych jest jeszcze możliwość przejechania marszrutką do miejscowości Boryspol, a stamtąd należy szukać innej marszrutki na lotnisko Boryspol. Nie ma to jednak większego sensu przy przystępnych cenach alternatywnych połączeń.


Do tej pory zawsze lataliśmy Wizzairem lub Ryanairem (i raz LOT-em), więc mając wykupiony lot Ukrainian Airlines mieliśmy małe obawy. Na szczęście wszystko było super, nikt nie ważył i mierzył bagażu ręcznego, a na pokładzie samolotu częstowano małym kubeczkiem wody. W Embrarerze była nawet klasa businnes oddzielona od pozostałej części samolotu zasłonką. Co ciekawe, z tego luksusu korzystała jakaś lokalna gwiazdka w otoczeniu ochroniarzy.

Po około godzinnym locie wylądowaliśmy w Odessie (osobne terminale do przylotów i odlotów). Jako że zwykle próbujemy jak najekonomiczniej dostać się do miasta, więc mieliśmy do wyboru albo trolejbus, albo marszrutkę. Koszt przejazdu do centrum wyniósł ok. złotówki. Długo i tanio – to dewiza podróżowania marszrutkami. Jadąc tym wehikułem miałem przemyślenia, jak kierowcy rozliczają się z pracodawcą – nie ma oczywiście żadnych kas fiskalnych i biletów, a płaci się przy wyjściu z pojazdu. Cała gotówka jest w rękach kierowcy i czy na koniec dnia rozlicza się z niej, a pracodawca wierzy w jego uczciwość? To niezbadana przeze mnie zagadka, a głupio było się pytać mając w domyśle nieuczciwość szoferów.

Nocleg w Odessie mieliśmy w Hotelu Black Sea przy ul. Riszeliewskaja. Stosunkowo blisko historycznego centrum, ale sam obiekt można ocenić maksymalnie na 6/10. Podwójna fasada budynku, cienkie ściany między pokojami i wyposażenie dość zużyte. Średnio polecam.

A Odessa jako miasto? Takie sobie, miało swoje plusy i minusy. Panowie żądni wrażeń będą w siódmym niebie z powodu ilości klubów nocnych i ze striptizem, rodziny znajdą radość w delfinarium, a miłośnicy spacerów mogą zwiedzać to miasto piechotką. Minusy to niepoważne do końca traktowanie turystów: dwa razy zjawiliśmy się na free tourach, ale nie było przewodników, a informacje turystyczne są przykładem tego, jak nie powinny wyglądać. Zdobyć dużą mapę jest chyba niewykonalne, obsługa rozmawia sobie przez komórkę nie patrząc na turystów, a ulotki o mieście można dostać praktycznie tylko od naganiaczy. Ratunkiem jest internet w komórce.

Sercem turystycznej Odessy jest dzielnica o jakże zaskakującej nazwie „Centrum”. Każdy turysta znajdzie się wcześniej, czy później przy Teatrze Opery i Baletu.



Tuż przy tym budynku jest Muzeum Figur Woskowych (obok pałacu ślubów). Wejście nie jest drogie, ale poziom „artystyczny” niektórych figur mocno zaskakuje. Trzeba czasami zgadywać, kto jest odwzorowany. Poniżej kilka zagadek i oczywistych oczywistości.















Spacerując po mieście warto stanąć przy Domu z Jedną Ścianą. Robi ciekawe wrażenie optyczne. Na pierwszy rzut okaz wygląda tak:



Stając jednak po drugiej stronie ulicy na chodniku (zaznaczono to miejsce sprayem), dom zmienia swoje oblicze i widzimy już taki budynek:



Najsłynniejszym miejscem w Odessie są Schody Potemkinowskie, czyli … schody. Na mnie nie wywarły żadnego wrażenia. Osoby nie chcące przemęczać się mogą wjechać/zjechać położoną obok jednowagonikową kolejką.





Tuż obok schodów jest port, z którego odpływają wycieczki wzdłuż wybrzeża. Amatorzy lubiący fotografie przy symbolach miast znajdą w nim miejscówkę do selfie.





Spacerując nadal po Odessie można trafić do Delfinarium Nemo. Nie jest to jak na Ukrainę tania atrakcja, ale raczej niezbyt często spotykana w Europie. Za pokaz zwierząt morskich należy zapłacić ok. 45 złotych i nie jest to atrakcja dla wszystkich. Miłośnicy zwierząt mogą poczuć się niezbyt dobrze widząc, jak opiekunowie tańczą ze zwierzętami, czy są przez nie holowani w wodzie. Ile w tym brutalnej tresury, a ile przyjemności zwierząt, tego nie wiadomo.























O skomercjalizowaniu tego miejsca najlepiej świadczy fakt, że w czasie pokazu delfin „maluje” farbami rysunek, który jest natychmiast licytowany wśród publiczności jako „jeden jedyny na świecie”.



Tuż przy delfinarium znajduje się jedna z kilku plaż w Odessie. Według słów mieszkańca miasta, wszystkie przeważnie są zapchane miejscowymi i turystami i trzeba pogodzić się z niezbyt komfortowymi warunkami. Nie można zapomnieć, że Odessa ma około miliona mieszkańców i gdzieś ci ludzie muszą plażować.

Amatorzy piłki nożnej mogą zwiedzić – przepraszam – przejść obok stadionu Czarnomorca Odessa. Według słów ochroniarza, zwiedzanie obiektu jest niemożliwe. Cóż …





Odessa to miasto, z którego można w łatwy sposób dostać się do trudno dostępnych z Polski (czytaj: drogo) Kiszyniowa w Mołdawii (przejazd busem zajmuje ok. 4 godzin, koszt ok. 40 zł) lub Tyraspolu (stolicy nieuznawanej przez świat samozwańczej republiki Naddniestrza – przejazd busem trwa ok. 2 godzin). Szczególnie to drugie miasto budziło moje zainteresowanie, ale po przeczytaniu w internecie informacji o tym, jak skorumpowany i dziwny jest to region, zdecydowaliśmy się nie jechać do Tyraspola.

Jakie inne spostrzeżenia po pobycie w Odessie? Kapitalizm w czystej postaci – sklepy są czynne do późna, nie obowiązują wolne niedziele, handel uliczny podobnie jak w Kijowie oparty na braku zasad (czy ktoś z was widział samochód dostawczy wypełniony w połowie świńskimi łbami, z którego po prostu przenoszono je do sklepu?). Wino można kupić za 5 zł za litr (z dystrybutora jak w Polsce piwa), punktów z akcesoriami do komórek jest więcej, niż w polskim dużym mieście sklepów spożywczych, sklepy Roshena ze słodyczami są tak samo popularne, jak w Kijowie, a i nie może oczywiście zabraknąć Puzatej Chaty. I McDonaldsów. Patrząc na targ i jego otoczenie można zdziwić się tramwajami jeżdżącymi z metr od straganów.

Jako że tubylcy odradzali wizyty na plażach w Odessie, to wybraliśmy się na poszukiwanie plaży w innym miejscu. Przeglądając mapę trafiliśmy na ciekawe miejsce – Zatoka. Kilka minut szukania i już wiedziałem, że dotrzemy tam pociągiem (kilka kursów dziennie, około 60 km do przejechania, czas dojazdu niecałe 2 godziny, cena za bilet niecałe 3 zł). Docierając do wybrzeża Morza Czarnego pojawiają się różne miejscowości z plażą leżącą o rzut beretem od torów. Można wybrać jedną z tych miejscowości lub dojechać do Zatoki (co ciekawe, na stacji kolejowej nie ma nazwy Zatoka, tylko Bugaz). Wysiadamy, idziemy kilkaset metrów i jesteśmy już na plaży. Chętni mają możliwość wypożyczenia leżaka (szezlong). Wstęp na niektóre fragmenty plaży jest płatny (kosmiczne 1,50 zł), a najlepsze jest to, że np. piwo w przyplażowym barku kosztuje od 3 zł. Wśród plażowiczów przechadzają się handlarze z jedzeniem i różnego rodzaju badziewiem.







Słońce nad Morzem Czarnym operowało dość mocno. Umiar w opalaniu mocno wskazany. Co można jeszcze napisać o Zatoce? Na pewno nie wchodźcie do przydworcowego wychodka, bo do zarzygania się jeden krok. Poza tym wszystko mi się podobało.

Kolejny dzień przyniósł wyprawę do Czarnomorska (do wyboru marszrutki lub busy w cenie ok. 3 zł). Starsi na pewno będą kojarzyć to miasto z Flotą Czarnomorską, która tam stacjonowała. Obecnie jest wprawdzie duży handlowy port morski, ale oczywiście nie można go zwiedzać. Nie wiem, czy to to samo miejsce, co były port wojenny, ale pewna nutka tajemniczości była i jest. A czym jeszcze wyróżnia się Czarnomorsk? Szczerze mówiąc, to nie wiem, bo oprócz około godzinnego spaceru wzdłuż wybrzeża i w centrum, to nigdzie nie udało mi się trafić na coś ekscytującego. Miasto jest typowo turystyczne, czyli plaże, woda, bary, naciągacze na różne atrakcje. Aha, są jeszcze schody wzorowane na Potemkinowskich z Odessy. Są nieco mniejsze, ale zamysł budowli mają dokładnie taki sam.













Na plaży największe zainteresowanie wzbudzało dwóch Murzynów, którzy w barwnych strojach (oczywiście nie za darmo) pozowali z rozentuzjazmowanymi plażowiczkami. Było podnoszenie pań nad głowami, przenoszenie na palu i inne pozy. Co kraj to obyczaj ;)



Powrót z Odessy do Kijowa miał miejsce na pokładzie Boeinga linii Ukrainian Airlines. Warto wspomnieć, że sala przylotów w Odessie jest nowoczesna, natomiast sala wylotów pamięta lata minione i przypomina raczej dworzec PKS, niż lotnisko. Wszystko jest w wersji minimalistycznej.





A doskonałym podsumowaniem lotniska w Odessie niech będzie to pomieszczenie. Zgadniecie co to jest? Odpowiedź poniżej.



Pomieszczenie dla palaczy.

Polecam zajrzeć na blog http://radosc-zycia-plus.pl . Spojrzenie na świat i podróże kobiecym okiem.

Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

krystoferson112 14 lipca 2018 12:09 Odpowiedz
Fajnie jak zawsze w relacjach z Ukrainy...takie nasze lata wczesno 90...Z tym Tiraspolem do przesada co piszą w internecie miałeś okazję przekonać się osobiście, że to bzdury. Pomieszczenie dla palaczy w pierwszym skojażeniu -kostnica.:)
atas 19 lipca 2018 13:03 Odpowiedz
Chciałabym wyjaśnić kwestię płatności za marszrutki. Kierowcy je wynajmują. Właścicielowi płacą stałą stawkę. Nadwyżka zostaje dla nich. Dzięki temu zatrzymują się przy każdym machnięciu ręką, bo zależy im na zarobku Kolejny temat to plaże w Odessie. Ktoś Wam źle doradził. Byłam na 2-ch płatnych i mogę tylko pomarzyć o takim komforcie w Polsce. Plaże czyściutkie, leżaki, parasole itp. w idealnym stanie. Na plaży baseny, restauracje i bary. Super. Polecam.
mkb9 20 lipca 2018 12:36 Odpowiedz
Mnie na przykład Odessa absolutnie zachwyciła. Polecam Nowyj Rynok, Gorodskij Rynok Jedy (Odeska "hala koszyki", tylko że tańsza i lepsza), targ przy Dworcu jest gigantyczny i ma najlepszy na Ukrainie świeży sok z granatów...