+1
kos.daw 3 czerwca 2020 16:53
Czas trochę zatarł wspomnienia z tego wyjazdu w sierpniu 2019, ale może ktoś znajdzie coś interesującego w tym co piszę.

UWAGI:

Średnie tempo z mocno obciążonymi plecakami, przystankami wyniosło ok. 2km/h

Mój bagaż to plecak 60 litrów (w tym namiot Marabut Arco, jedzenie, śpiwór cumulusa puchowy Lite Line 300, mata samopompująca, mata do rozłożenia na spód namiotu, kuchenka gazowa, dwa kartusze + torba na aparat i torba na drona. Łącznie 25 kilo, albo i więcej.

Różnego rodzaju informacje sugerowały dwa miejsca niebezpieczne podczas całej przeprawy dla osób, które mają lek wysokości. Ja jako taka osoba nie miałem problemu z przejściem tego i nie było to nawet w połowie straszne jak sobie wyobrażałem.

Rzeki/strumieni pokonywaliśmy w najszerszych miejscach, tam gdzie strumień nie był wartki. Czasem było to miejsce szerokie, a strumień i tak był silny, ale żadna z przepraw nie sprawiła nam problemu I nie zaliczyliśmy niespodziewanej kąpieli. Szczęcie dopisywało w doborze miejsc do przeprawy, bo nawet nie trzeba było sie rozbierać (a byli tacy co do kąpielówek sie rozbierali).

Trasa jest rewelacyjnie oznaczone i tylko przy naprawdę złych warunkach można się zgubić (żeby nie było, że trasa jest super łatwa, to ginęli tutaj ludzie).

Prawie wszędzie na kempingach można kupić drobne artykuły spożywcze/użytkowe (gas, piwo, napoje gazowane itp.). Cena oczywiście nie mała, ale….

Jedzenie mieliśmy w większości z Polski (głównie liofilizaty, kabanosy, batony energetyczne, ryż) trochę kupiliśmy na miejscu (m.in. pomidory, serek).

Miałem dwa powerbanki, jednakże nie starczyły i szczerze mówiąc nie pamiętam czy gdzieś na trasie doładowywałem telefon, który pracował w trybie wysokiego oszczędzania energii.

Prawie wszędzie braliśmy ciepłe prysznice. Na zmęczone ciało dobrze to robiło. Prysznicy na monety lub karnety. W większości pieniądze rozmieniane na drobne lub płacone kartą i otrzymywaliśmy monety.

Cały szlak przeszedłem praktycznie w najtańszym softshellu z Decathlonu, polarze/merynosie czasem czapka, delikatne rękawiczki (znowu najtańsze z Decathlonu) i chusta na szyję. Sporadycznie ponczo.
Jeden tylko wieczór zmarzłem i miałem dreszcze, ale wystarczyła godzina w puchowej kurtce i było dobrze.

Nie będę pisał, jak tam jest pięknie, jak widać jak przyroda zdobywa miejsca do życia, jak krajobraz się zmienia, doskonale widać to na zdjęciach.

Nocujemy tylko w wyznaczonych do tego miejscach (chociaż z przykrością stwierdzam, że byli tacy co się do tego nie stosowali i kilkuosobową grupą rozbijali się w „dzikim” terenie.

DO RZECZY:

Zrobienie tego trekkingu chodziło mi już po głowie od czasu drugiej wizyty na Islandii w 2017. Po dwóch latach się udało, przy czym samo planowanie nie trwało jakoś długo, i nie przygotowywałem się jakoś nadzwyczajnie.

Mieliśmy lecieć liniami wowair, ale jak zapewnie większość wie linie upadły. Pieniądze odzyskaliśmy poprzez chargeback, ale musieliśmy kupić nowe bilety – padło na wizzair (cenowo wyszło podobnie).

Plan pierwotny (już po zmianie przewoźnika) zakładał:
24-08 przylot i noc na kempingu w Reykjavik
25-08 wyjazd do obozu Landmannalaugar i trasa Landmannalaugar - Hrafntinnusker
26-08 Hrafntinnusker - Álftavatn
27-08 Álftavatn - Emstrur
28-08 Emstrur - Þórsmörk
29-08 Þórsmörk - Fimmvörðuháls
30-08 Fimmvörðuháls - Skógar
31-08 Skógar
01-09 Skógar – Reykjavík i powrót do kraju
Oczywiście jak to z planami bywa, trzeba było je zmienić (o czym poniżej)


24-08, 25-08, 26-08

Z lotniska dotarliśmy na kemping przy pomocy Polaka, który wozi ludzi z lotniska (taniej niż standardowa komunikacja). Na miejscu rozbiliśmy namiot, wzięliśmy prysznic i poszliśmy spać z nadzieją, że pogoda się poprawi (prognozy na najbliższe dni nie były ciekawe).

Rano zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy się i czekaliśmy na przyjazd autobusu (linie TREX). Ja dodatkowo ruszyłem jeszcze na zakupy, bo trzeba było kupić kartusz gazowy.

Kemping w Reykjaviku dobrze wyposażony, miejsca na rozbicie namiotów dużo. Kuchnia i łazienki przyzwoite. Jedyny minus tego miejsca to ludzie, którzy siedzieli na świetlicy, żeby siedzieć, a Ty z jedzeniem musiałeś być na zewnątrz, bo nie było miejsca.

Pod dojechaniu na obozowisko, okazało się, że poprawy pogody nie będzie. Rangerzy odradzali wyjście w trasę, jednakże nie mogli nikomu tego zabronić, a w związku z czym znaleźli się śmiałkowie, którzy ruszyli w trasę przy niesprzyjającej pogodzie.

My jak prawie wszyscy zdecydowaliśmy się zostać i czekać na zmianę pogody. W ten oto sposób spędziliśmy na miejscu 2 dni i ruszyliśmy dopiero 27-08.

27-08



Jako, że początkowy plan nie mógł zostać zrealizowany, pełni sił zdecydowaliśmy, że tego pierwszego dnia pokonamy dwa pierwsze odcinki tj. Landmannalaugar - Hrafntinnusker – Álftavatn. Łącznie 24 km. Jak stwierdziliśmy tak, też uczyniliśmy i ok. 08:30 byliśmy już w trasie. Przejście pierwszego odcinka zajęło nam około 5 godzin, a po dojściu Hrafntinnusker zrobiliśmy sobie godzinną przerwę na posiłek. W Alfavatn byliśmy ok. 21:00, padnięci poszliśmy spać.
































Kemping przyzwoity, chociaż dla osób z namiotami kuchnia była na dworze. Prysznice z ciepłą/letnią wodą dostępne na monety (jak wszędzie).

28-08

Jako, że przybyliśmy dzień wcześniej jako jedni z ostatnich, to też na dzień następny jako jedni z ostatnich ruszaliśmy w trasę. Nam to oczywiście nie przeszkadzało, przynajmniej nie szliśmy w towarzystwie innych ludzi. Trasę Álftavatn – Emstrur 16 km pokonaliśmy w około 8h. Tutaj po raz pierwszy musieliśmy przekraczać rzekę/rzeczkę/strumień co było dosyć ciekawym przeżyciem ;-)

Wykończeni dotarliśmy do Emstrur około 19:00 by się rozbić, zjeść i iść spać. Tutaj (znowu jak wszędzie) nie wszystkie miejsca są dostępne dla wszystkich. Z Kuchni nie korzystaliśmy bo była nie duża, a pełna ludzi. Jedliśmy na ławkach, co miało też swój plus, bo dostaliśmy gratisową zupę od jednej z dziewczyn z domków. Nie ukrywam ubytki energii były duże, więc zjedliśmy i zupę i liofilizaty.






















29-08

Ruszyliśmy koło południa i tutaj z kolei, na tej trasie Emstrur – Þórsmörk 15km było pierwsze ze wspomnianych wyżej niebezpiecznych miejsc (o ile mnie pamięć nie myli), oraz kolejna przeprawa przez rzekę/rozlewiska. Na miejsce dotarliśmy podobnie jak ostatnio po 8 godzinach. Dla odmiany nie rozbijaliśmy się na kamieniach tylko na mokrej łączce.
Rozważaliśmy też nocleg w wulkanicznych chatkach, na bogato, z gorącymi basenami, ale do nadrobienia byłoby kilka km łącznie. Stwierdziliśmy, że odpuszczamy.

Większość ludzi kończy trasę tutaj i stąd wraca do stolicy. My jednak polecamy kontynuować trekking do Skogar



















30-08

Ruszyliśmy w trasę, niestety jako że kolejny nocleg nie dysponuje wodą bieżąco doszły kilogramy w postaci bukłaków z wodą (co nie do końca okazuje się prawdą, ponieważ o ile faktycznie wody do mycia nie uświadczymy, o tyle deszczówka, czy woda z lodowca do picia jest dostępna).

Tutaj mamy kolejne wg różnych informacji niebezpieczne miejsce, gdzie to w pewnym momencie trzeba korzystać pomocy łańcuchów. Oczywiście tak straszne nie jest. I oczywiście, żadne przewodniki nie wspominają, że ten odcinek jest najbardziej wkurzającym – ciągle pod górę, a gdy znajdziesz się już na górze, widzisz kolejne wzniesienie. I tak przez całe 8 h ;-)





















Docieramy na nocleg do chatki Fimmvörðuháls. Nocleg rezerwowany z wyprzedzeniem i o ile we wcześniejszych miejscach można spać ze spokojem w namiocie, o tyle uważam, że tutaj, w tym domku warto nocować. Raz ze względu na zmęczenie, dwa że pogoda była nieprzyjemna, a trzy ze względu na osobą opiekującą się tym domkiem - starszy ranger, do którego dołączył później jeszcze starszy brat. Widać, że człowiek zakochany w tym miejscu i z ciekawymi historiami. Bytujący już tu ładnych kilkanaście lat, zawsze w drugiej połowie sierpnia (jeżeli dobrze pamiętam).

Jak pisałem wyżej wody bieżącej nie ma. Potrzeby załatwia się specyficznie tj. dwójkę w wygódce, jedynkę na zewnątrz. Wynika to z faktu, że dwójka bez jedynki, aż tak nie śmierdzi (nie rozkłada sie mocznik) i że worek z nieczystościami targany jest na plecach do Skogar.

Śpi się w jednej koedukacyjnej Sali na piętrowych łóżkach.

31-08

Okazuje się, że w miejscu , w którym byliśmy 3 dni wcześniej spadł śnieg!! - https://scontent.fpoz2-1.fna.fbcdn.net/v/t1.0-9/69861293_2702654673119677_3060238265111019520_o.jpg?_nc_cat=104&_nc_sid=8024bb&_nc_ohc=lK7cBCDkVCUAX_MVkH9&_nc_ht=scontent.fpoz2-1.fna&oh=87b584286cb9018494ca7b30a80e8e1e&oe=5EFB868D

Ostatni dzień wędrówki, tym razem cały czas w dół. Początek trasy robimy ciut „na szagę” wg wskazówek rangera, a potem już normalnie szlakiem. Od połowy trasy zaczynamy spotykać coraz więcej ludzi. A przy samym wodospadzie już tłumy. Tutaj kemping najmniej przyjemny spośród wszystkich. Blisko wodospadu więc i dużo ludzi.
















Start Landmannalaugar 539 m n.p.m. Najwyższy punkt 1089 m. Meta Skógar 90 m n.p.m. 80 km. 5 dni.

01-09

W oczekiwaniu na autobus oglądamy jeszcze wodospad i udajemy się w stronę muzeum oraz znajdującym się nieopodal wodospadzie Kvernufoss.




Autobus przyjeżdża o czasie, a kierowcą jest Polka ;-D. Pani mając lat już chyba z 50 (a może nawet i więcej), zrobiła prawo jazdy na autobus, pojeździła w Polsce i teraz siedzi na Islandii. Można?? Można!! Jako, że mamy mnóstwo czasu, to czeka ns niespodzianka – autobus zawija pod Seljalandsfoss- oczywiście zaliczamy i Seljalandsfoss i Gljufrabui mimo iż czasu mamy bardzo mało.

Będąc już w Rekjaviku (kolejność przypadkowa) udajemy się na słynne hot-dogi, jemy typową zupę z owcy w Icelandic Street Food, zwiedzamy katedrę, mijamy Sun Voyager itd. Niestety nie starcza nam czasu, by zobaczyć cmentarz w Reykjaviku – dosyć ciekawe, mało znane i polecane przez w.w. Polkę miejsce.

Nasz kierowca (ten sam co nas przywiózł tydzień wcześniej) odbiera nas na czas i zawozi na lotnisko.

Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

agnieszka-s11 5 czerwca 2020 12:35 Odpowiedz
piekne zdjecia! relacja konkretna I na temat.
kos-daw 8 czerwca 2020 18:51 Odpowiedz
agnieszka-s11piekne zdjecia! relacja konkretna I na temat.
Dziękuję bardzo!
kos-daw 8 czerwca 2020 18:52 Odpowiedz